WASZE HISTORIE

Czy alergia to wyrok?

Joszko jest jednym z moich najbliższych przyjaciół. Ma śliczną cętkowaną sierść i jest kotem. Przyjechał do mnie w metalowym transporterze jakieś 5 lat temu. Był wtedy dużo mniejszy i dużo weselszy niż teraz. Dzisiaj oboje jesteśmy już trochę starsi i dla odmiany bardzo smutni – on ponieważ czuje, jak mocno jestem zmartwiona – ja dlatego, że usłyszałam od lekarza, że muszę go jak najszybciej oddać.

fot. Justyna Doszko

Smog a alergia

Historia moja i Joszka nie kończy się szczęśliwie. Prawdopodobnie dlatego, że rozgrywała się w Krakowie. Jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie.

Alergia nabyta to obecnie bardzo powszechny problem. Odpowiedzialne za nią są zmiany cywilizacyjne, w tym zła jakość powietrza.

Stały kontakt ze smogiem powoduje uszkodzenie błon śluzowych dróg oddechowych. W ten sposób alergenom łatwiej zaatakować organizm. Skażenie środowiska może też modyfikować naturalne alergeny i wzmacniać siłę ich oddziaływania na człowieka.

Alergikiem można zostać w każdym wieku.

Nawet jeśli masz w domu swojego pupila od wielu lat, nie możesz być pewien, czy niespodziewanie nie uczulisz się na jego sierść. A odczulanie na kota jest niebezpieczne, drogie, trwa kilka lat i może się nie udać.

Każdy opiekun psa lub kota jest w stanie wyobrazić sobie jaką traumą dla zwierzaka i dla właściciela może być takie niespodziewane i przymusowe rozstanie.

Mam nadzieję, że moja historia sprawi, że następnym razem zamiast wsiadać do samochodu lub taksówki, wybierzesz komunikację miejską i trzy razy zastanowisz się zanim wrzucisz śmieci do pieca.

Wszyscy odradzali mi adopcję kota

Jak większość historii adopcji, moja mogłaby się zacząć od słów „od zawsze kochałam zwierzęta”. Kiedy opuściłam dom rodzinny, żeby zakosztować życia studenckiego, zaczął mi doskwierać brak własnego sierściucha.

Moi rodzice prowadzili zaciekłą kampanię przeciw temu pomysłowi. Tłumaczyli, że zwierzak to wielka odpowiedzialność, idące za nią ograniczenia, kłopot, zobowiązanie, dodatkowe koszta, problemy logistyczne i inne nieprzyjemne rzeczy. Uwierzyłam im i odpuściłam.

Potem przyszła wielka miłość, jeszcze większe rozczarowanie i ponury listopad. Nie wytrzymałam i w tajemnicy przed wszystkimi skontaktowałam się z jedną fundacją. Kilka dni później zjawił się w moim domu czworonożny problem.

Joszko

Razem z nim przyszła wielka odpowiedzialność, idące za nią ograniczenia, kłopot, zobowiązanie, dodatkowe koszta, problemy logistyczne i… ogrom radości i miłości, które sprawiły, że wszystkie „skutki uboczne” były niemal niezauważalne.

Jego obecność udało mi się utrzymać w tajemnicy przed rodziną jakieś dwa miesiące. Potem przyszły święta i Joszko razem ze mną pojechał na Boże Narodzenie do domu.

Z ogromnym wdziękiem błyskawicznie wkupił się w łaski rodziców, i, z nieco mniejszym wdziękiem, jakoś dogadał się z ich psem i dwójką starych domowych kocurów.

Joszko

Znamy i akceptujemy swoje dziwactwa. Na tym chyba polega przyjaźń

Joszko należy do bardzo gadatliwych kotów. Oprócz tradycyjnego mruczenia i miauczenia, komunikuje się ze mną także charakterystycznym kocim trelem, który do złudzenia przypomina gruchanie gołębia. Uwielbia bawić się patyczkami do uszu. Śpi, składając przednie łapy jak do modlitwy. Cierpi na duży deficyt uwagi. Siada na książce, którą właśnie czytam albo na klawiaturze laptopa, kiedy zaczynam pracować.

Nie przepada za innymi ludźmi, ale mnie nie odstępuje na krok. Kiedy zdarza mi się w nocy wstać do łazienki, Joszko zwykle się przebudza i czeka pod drzwiami toalety, mierząc mnie zaspanym i zdezorientowanym wzrokiem. Tylko mi pozwala nosić się na rękach.

Dużo czasu zajęło mi zdobycie jego zaufania. Wydaje mi się, że gdybym go oddała, zaufanie nowej osobie zajęłoby mu nieporównywanie więcej czasu.

Kot samobójca

Joszko uczynił mnie dużo szczęśliwszą. Nie byłam pewna, czy działało to też w drugą stronę. Moje wątpliwości wywołała seria jego prób samobójczych.

Po raz pierwszy z martwych powstał po długim okresie zaginięcia. Straciłam nadzieję, że się kiedykolwiek znajdzie. Po wielu dniach rozwieszania ogłoszeń, szeregu nieprzespanych nocy, fontannie wylanych łez – wrócił. Wydawał się bardzo kontent swojej wyprawy. Pojawił się z zawadiackim uśmiechem, kilkoma zadrapaniami i błyskiem nieeleganckiej przygody w oku. Pojadł, pospał kilka dni i wszystko wróciło do normy.

Joszko

Drugi raz zdecydował się spojrzeć śmierci w oczy w pewien czerwcowy piątek. Mieszkałam wtedy na trzecim piętrze kamienicy przy Placu Wolnica. Wieczór mijał mi na nauce do egzaminów. Joszko postanowił przerwać moje zmagania wyjątkowo śmierdzącą „dwójką”.

Otworzyłam okno, żeby wywietrzyć pokój i poszłam sprzątnąć kuwetę. Pamiętam, że podeszłam do kosza na śmieci, który znajdował się po przeciwległej stronie mieszkania. Zaniepokojona dziwnym hałasem obróciłam głowę w stronę okna. Kot pomknął jak strzała, odbił się sprężyście od podłogi, w locie rozczapierzył łapy i zniknął za oknem. Na kilka sekund zamarłam.

Joszko

Jak tylko oprzytomniałam, zbiegłam na dół. Kot rozpaczliwie miauczał a z jego pyszczka wylewała się krew. Zakręciło mi się w głowie. W taksówce wyłam już jak syrena strażacka.

Wszystko wskazywało na krwotok wewnętrzny.

U weterynarza okazało się, że… kot ugryzł się w język.

Niestety pogruchotał też sobie solidnie tylną łapę. Konieczna była skomplikowana operacja. Kosztowała tyle, że nie byłoby na nią stać żadnego studenta. Dzięki wsparciu babci Joszkową łapę udało się odratować.

Joszko

Pierwszej nocy po jego powrocie do domu nie przespaliśmy. On wył z bólu, ja płakałam, bo nie byłam w stanie mu pomóc. Z czasem kotu zaczęło się poprawiać.

Wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu

Trzecią próbę samobójczą podjął niedługo później. Na wakacje pojechaliśmy do mojego rodzinnego domu. Ze względów praktycznych serwujemy tam kotom posiłki na blacie kuchennym (inaczej pieseł wyjada im z miski jedzenie).

Joszko był wtedy świeżo po zdjęciu gipsu, miał lekki zanik mięśni w tylnej łapie. Próba podskoczenia na blat skończyła się porażką. W ostatniej chwili Josio próbował chwycić się jedynego wystającego elementu – kabla. Kabla od czajnika elektrycznego. Czajnika, w którym przed kilkoma minutami zagotował się wrzątek.

Cała zawartość wylała mu się na plecy. Rana dość szybko się zasklepiła. Strup zszedł. Została po nim prosta biała linia na grzbiecie. W miejscu oparzenia rosną mu teraz śnieżnobiałe włoski.

Joszko wydaje się wierzyć zasadzie „do trzech razy sztuka”. Od dwóch lat wydaje się być zadowolony ze swojego życia i nie próbuje z nim skończyć.

Alergia – wysoka cena mieszkania w Krakowie

Od tamtego czasu nasze życie toczy się dość spokojnie. Chociaż dużo się zmieniło. Skończyłam studia i zaczęłam tzw. dorosłe życie. Przyjaciele się zmieniali, faceci pojawiali się i znikali, klimat się ocieplał a poziom zanieczyszczenia powietrza w Krakowie wzrastał.

Jedna rzecz się nie zmieniała. Za każdym razem jak wracałam do mieszkania, czekał na mnie uśmiechnięty pyszczek.

 

Joszko

Jakiś rok temu zaczęły się moje problemy zdrowotne. Nieustanny katar, kichanie, kaszel, drapanie w gardle, łzawienie oczu, zapuchnięte oczy. Wszystko wskazywało na to, że dopadła mnie alergia. Uparcie zwiększałam dawkę leków antyhistaminowych zamiast się przebadać.

Dzisiaj przyszły wyniki badań krwi a razem z nimi wyrok. Muszę pożegnać mojego najlepszego przyjaciela. Alergia jest silna, zaostrza się i grozi mi astma. Odczulanie jest zbyt niebezpieczne i, prawdopodobnie, będzie nieskuteczne.

Joszko

Głównym oskarżonym w procesie o to przymusowe rozstanie jest smog.

Możliwe, że mieszkanie w Krakowie będzie kosztować mnie dużo więcej niż zdrowie. Mi złamie serce a mojemu kociakowi – psychikę.

Pretensje o to mam nawet nie tyle do władz, ile do mieszkańców, którzy zamiast podejść 5 minut na tramwaj – wybierają samochód. Być może wybór Uniwersytetu Jagiellońskiego jako mojej Alma Mater skończy się koniecznością zrezygnowania z największej miłości mojego życia – zwierząt.

Joszko
fot. Justyna Doszko

Przed podjęciem decyzji pod tytułem „co dalej” na pewno skonsultuję się z kilkoma specjalistami. Pożegnanie z moim najwierniejszym towarzyszem wydaje mi się dość abstrakcyjną koniecznością. Chętnie usłyszę porady od wszystkich naszych czytelników, szczególnie lekarzy. Będę wdzięczna za wszelkie komentarze!


 

Pokaż wiecej

Marta Adaśko

Absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Prywatnie szczęśliwa właścicielka Neli, najpiękniejszej na świecie suczki w typie owczarka niemieckiego. Od dziecka cierpi na nieuleczalną miłość do zwierzaków.

Powiązanie artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Back to top button